piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 3

Halt zamrugał kilka razy. Od czasu ucieczki wiele przeszedł, o mało nie zginął, ale dopiero przy ognisku miało zdarzyć się coś, co praktycznie zmieni jego nastawienie do Araluenu. Trochę zdezorientowany ruszył w kierunku domku, w którym obudził się po swojej „przygodzie” w lesie. Usiadł na łóżku. Dotknął bandaży na czole i spróbował przypomnieć sobie wszystko, co tego wieczoru zdarzyło się przy ognisku.
Poznał tam piątkę mężczyzn: Sama Rodneya,  Jimmy’ego Carola ,  Vincentego Aralda i… Crowleya. Zastanawiał się, czemu  postać w nakrapianym płaszczu jest taka tajemnicza. Czemu nie chciał podać swojego imienia?  Co ma do ukrycia, nieważne. Będzie miał go po prostu na oku. To nie Crowley był przyczyną jego zakłopotania. Tylko dziewczyna. Kiedy wszyscy się sobie przedstawili, oczywiście Halt nie podał swojego nazwiska z przyczyn doskonale znanych,  Pauline  wyjęła spod swojego  brązowego płaszcza chlebak Halta. „Skąd ona go wzięła?”- pomyślał.-  „Jasne, miała wystarczająco dużo czasu by go zakosić, gdy on był nieprzytomny!” Postanowił, jednak nie dać jej tej satysfakcji i z niewzruszoną miną patrzył na nią z uniesioną brwią.  Uśmiechnęła się pod nosem i otworzyła delikatnie torbę.
- Co my tu mamy?- zaczęła. Wyjęła z chlebaka chleb.- Stary, czerstwy. Musiałeś podróżować przez wiele dni.- mruknęła zmartwionym głosikiem. „Bawi się ze mną”- pomyślał Nowoprzybyły- „Chce zapewne poznać mnie by się przekonać, czy aby na pewno nie jestem niebezpieczny. Tylko czy musi to robić w ten dziwny sposób?”.- O! Popatrzcie!- zwróciła się do pozostałych pokazując nóż.- Śliczny. Ale to chyba bardziej ozdoba niż bron, co? -wyjęła ostrze z pochwy i przyjrzała mu się uważnie.- Czemu go nie użyłeś w trakcie walki?
- Jest za krótki. Nadałby się tylko do rzutu. A do rzutu okazji nie miałem.
- Ach, no tak- zaczęła znów tym swoim nienaturalnie słodkim głosikiem- ale musisz przyznać, że  jest piękny. Popatrz, złoto i odrobina kamieni szlachetnych. Co to za kamienie?
- Szafiry.- szepnął Halt.
- Szafiry… Na taki nóż nie stać zwykłego chłopa, ale nawet arystokrata wolałby wziąć jakąś przydatną broń, a nie bezużyteczny sztylecik z klejnotów. Chyba, że chciałeś go sprzedać. A może to kradziony nóż? Może za to cię ścigali?- przypatrzyła się uważniej jego oczom. Pozostawały zimne i spokojne. „To nie żaden złodziej”- pomyślała. – Skoro nie jest skradziony, jest twój. Czy to pamiątka? Po kim? Kto dał ci ten nóż Halcie?- Przysunęła twarz bliżej jego twarzy. Za blisko. Każdy inny człowiek zaniepokoił by się, zezłościł, skrępował… ale on uparcie pozostawał obojętny. Co gorsza odwzajemnił spojrzenie i patrzył jeszcze dłużej… Trwał pojedynek na spojrzenia. Pauline wiedziała, że kto pierwszy spuści wzrok zostanie uznany za przegranego, ale nie mogło to trwać w nieskończoność.  Nie spuszczając wzroku wyjęła ze swojej kieszeni obrazek. Halt rozpoznał go od razu. Jego siostra. Sam narysował go dwa lata temu. Caitlyn- jedyna osoba, której mógł się zwierzyć. Jedyna, za którą będzie tęsknił.- To ona? Ona dała ci ten nóż? Widziałam ten błysk w twoim oku! Jak się nazywa i kim jest?
- Caitlyn. Moja siostra.- Pauline uśmiechnęła się mimo woli. Wreszcie  udało jej się wydobyć od niego choć tyle.
- Dobrze- powiedziała odkładając chlebak i obrazek –tyle wiemy z twoich bagaży… A co się dowiemy od ciebie?- Halt milczał. „Nie chce mówić o przeszłości.”- pomyślała-„ Trudno”. Zaczęła mu się uważniej przyglądać- Rycerz z ciebie żadny. Łucznik już lepszy. Wcześniej, nim pękła ci cięciwa, powaliłeś czterech strzałami.  Kruczoczarne włosy to rzadkość w Araluenie, a ten akcencik… Nie jesteś stąd, prawda? – spoglądała na niego wyczekująco . Nie odpowiadał.- Odpowiedz!- krzyknęła- Proszę, potrzebne nam są informacje o Tobie.
-Czemu?
- Odpowiem, gdy odpowiesz ty. Inaczej sama zgadnę.
- Zgaduj.
- Pomyślmy… W którym kraju mają przystojnych młodzieńców o błyskotliwym spojrzeniu?- nieśmiało uśmiechnęła się do Halta. Ten pragnął zachować poważną twarz. Niewiedział jednak, czy taką udało mu się utrzymać. Pauline powróciła do tematu-  Celtia, nie. Przystojni są, ale twoje włosy pachną solą. Jesteś z za morza. Może Hiberia?
- Tak, jestem z Hiberii.
- Czemu cię ścigali?
- Mhhh… Pomyślmy… Może chcieli mnie zabić?!- odpowiedział z nutką ironii w głosie.
- Czemu chcieli cię zabić?
- Po co ci ta informacja?!
- Czy mógłbyś przestać i odpowiedzieć na proste pytanie?!
- Mogę tak cały dzień…- odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem. Kątem oka dostrzegł, że Sam podnosi się z miejsca.- Zostań.- polecił mu- Miej dość honoru i się nie mieszaj.- Uwaga zabolała. Tak jak domyślał się Halt, Rodney był rycerzem. Zapewne nie służył, ale nim był, a honor dla rycerza jest czymś więcej niż pojęciem w słowniku. Młody wojownik  nie ruszył się z miejsca i zaczął z większym zainteresowaniem przyglądać się rozmowie. Pamiętał jak jego sprawdzała Pauline. Robiła to z bardziej drwiącą miną i dawała bardziej uszczypliwe komentarze. Nowoprzybyły trzymał  się całkiem nieźle. „Pauline z pewnością gotowała się z wściekłości.”- pomyślał Sam-„Mało kto jej się sprzeciwiał”. Tymczasem  pojedynek między Haltem, a Pauline trwał nadal.
- Czyli mam doczynienia z Hiberyjczykiem? Zadziornym Hiberyjczykiem?- spytała. Halt pokiwał głową. Pauline uśmiechnęła się po raz trzeci w ciągu tej rozmowy.- Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
- Że ten zadziorny Hiberyjczyk, jest też uparty niczym osioł i nie spocznie dopóki się nie dowie, po co ci te informacje.- Skończywszy zdanie zrobił identyczną minę co Pauline podczas jego przesłuchań. Na to podobieństwo chichotami zwrócili też uwagę słuchacze. Młoda dama jednak od razu zmroziła ich swoim spojrzeniem. Halt odwrócił się do ogniska i siedzących przy nich mężczyznach. Wszyscy wyglądali na ludzi w tym samym wieku co on. Około osiemnastego roku życia. Jego spojrzenie spoczęło na zakapturzonej postaci siedzącej obok Vincenta. – Możesz zdjąć tan kaptur i tak widzę, że się uśmiechasz,  Zwiadowco.


środa, 3 lipca 2013

Rozdział 2

Na polance przed domkiem paliło się małe ognisko. Wokół niego siedziało pięciu mężczyzn. Wszyscy zerkali nerwowo w stronę sąsiedniego domku, w których drzwiach zniknęła przed chwilą Pauline. Wszyscy zachodzili sobie w głowę, kim jest Nowoprzybyły. Czy to znowu jakiś arystokrata? Zwykły chłop? Stąd? Z za granicy? Czemu go ścigano? Czy jest niebezpieczny? Te sześć pytań cały czas chodziło po głowie Corwleyowi, od kiedy ten chłopak o kruczoczarnych włosach zjawił się w ich obozowisku. Mówił Pauline, żeby już nie szukała zagubionych chłopców po lesie. Dobrze, ratowała im życie, ale pewnego razu zjawi się taki, co tylko im zaszkodzi... A co jeśli to ten? Wysunął głowę z nad swojego kaptura na moment, by uchwycić, jak wysoka blondynka wychodzi z domku  i zbliża się w ich stronę.
- Już się nim pobawiłaś?- spytał z niewinną minką.
- Nie. Przy ognisku będzie raźniej- odpowiedziała i mrugnęła do niego. Nowoprzybyły wyszedł powoli z domku. Kiedy zobaczył, że przy ognisku siedzi więcej niż jedna osoba, trochę się zdziwił, ale szybko udało mu się ukryć to pod maską istnego spokoju. "Dobry jest."- stwierdził rudy chłopak i nasunął bardziej swój kaptur na twarz- " Podczas takiej sytuacji najlepiej jest być spokojnym i pewnym siebie...Kolejny dyplomata?" pomyślał i spojrzał odruchowa na Pauline. Tylko czekał, aż wypróbuje swoje sztuczki na Nowoprzybyłym. Była mistrzynią gier psychologicznych. Lecz obcy wyglądał na twardszą sztukę do zgryzienia. Ciekawe w ile się z nim upora?
                                                                         ***
Halt usiadł do ogniska z pięcioma innymi mężczyznami. Dyskretnie przypatrzył się każdemu z osobna. Pierwszy z brzegu siedział dość wysoki blondyn. Szarozielone oczy młodzieńca skupione były teraz tylko na Halcie. Pokaźna postura. Pewnie rycerz. Obok niego siedział chudy chłopak o bujnych kasztanowych włosach. Bystre zielone oczy śledziły iskry wyskakujące z płomieni i pędzące w przestrzeń. Kolejny znacznie bardziej przyciągnął uwagę Halta. Blond włosy upięte w kucyka i kozia bródka... Osoba prezentowała się niezmiernie elegancko, aczkolwiek w jej spojrzeniu tkwiło coś bardzo ciepłego. Na końcu siedział chudy, średniego wzrostu mężczyzna. Odziany był w dziwny płaszcz nakrapiany wszystkimi odcieniami zieleni i szarości, a kaptur wsunięty był praktycznie na nos. Z cienia kaptura wyłonił się w jednym miejscu rudy włos.
Bardzo przeszkadzało mu to, że nie może zobaczyć twarzy nieznajomego, choć z drugiej strony... On z pewnością chciałby się przebrać w taki płaszcz, zaciągnąć kaptur i mieć wszystko w nosie. Nastała chwila ciszy, którą przerwał dopiero głos blondyna o szarozielonych oczach:
- Mówiłem Pauline, żeby zmieniła hobby. Nie może ratować wszystkich fajnych facetów z okolicy.

Rozdział 1

Biegła nie przerwanie od półgodziny. Podążała wzdłuż ścieżki ukryta za linią drzew. Życie w lesie było tak nudne, że musiała je sobie jakoś urozmaicić. Uganianie się po lesie za jakimiś zbirami, było wręcz przyjemnością i rozrywką. Kto, jak kto, ale ona nie mogła dorównać w tym nikomu. Miała wprawę, a
nogi i ręce wyćwiczone przez miesiące praktyki, za to  coraz gorsze położenie Araluenu wpływało korzystnie na jej kondycję. Mogła tak biec cały dzień, lecz mężczyźni nagle zboczyli z głównej ścieżki, więc przeskoczyła nad powalonym drzewem wykonując nagły skręt w lewo. "Ale zabawa!"- szepnęła. Czuła jak wiatr tańczy w jej włosach, które rozpuściła na wietrze. Już nic jej nie zatrzyma! "Nic, oprócz twardego lądowania w dołku..."- pomyślała wpadając do dziury między dwoma drzewami. Wzięła głęboki oddech. Raz..Dwa..Trzyy.. Rzuciła się biegiem w kierunku rozwidlenia ścieżek. Tak jak się spodziewała, mężczyźni tam skończyli swój morderczy wyścig. Przykucnęła zdejmując łuk z ramienia. Nie widziała najlepiej przez te krzaki. Wytężyła, więc wzrok, próbując domyśleć się z czym tym razem ma do czynienia. Na rozwidleniu stało pięciu mężczyzn. Jeden kusznik, czterej wojownicy z mieczami i łucznik. Z tym, że łucznik był jakiś dziwny... Podarty, brudny, odrapany. Z jego kolana sączyła się krew. Stał jednak dumnie. Czekał, na następny ruch przeciwnika. Szybko się można było domyśleć, że pozostała czwórka działa w zmowie."Czemu nie strzelasz?"-  pomyślała-" Szybciej masz czas!". Łucznik jednak ani drgnął. Przysunęła się bliżej drogi. Na tyle blisko, by usłyszeć złowieszczy rechot kusznika oraz na tyle blisko, by zobaczyć, że łucznik ma przerwaną cięciwę. Nie był w stanie strzelać. Wojownicy z mieczami podeszli bliżej do obdartego mężczyzny. "Teraz moja kolej..."- pomyślała nakładając strzałę na cięciwę. "Błagam, tym razem nie spudłuj"- pomodliła się w duchu. Naciągnęła cięciwę, dokładnie w tym samym czasie, kiedy kusznik strzelił do bezbronnego mężczyzny. Ten zdążył wykonać niezgrabny unik, ale i tak strzała utknęła w jego lewym ramieniu. Kusznik przymierzał się już  do drugiego strzału, lecz nie zdążył go oddać, bo padł od strzały schowanej w krzakach dziewczyny. Bandyci zaczęli nerwowo rozglądać się wokoło. Nie wiedzieli, z której strony nadszedł pocisk. Łucznik wykorzystał zamieszanie, wyrwał jednemu z ręki miecz i ogłuszył go jego tępą stroną. Najwyższy z mężczyzn zamachnął się i już miał zadać cios w głowę łucznika, gdy strzała lecąca obok, musnęła jego ucho. Zdezorientowany odwrócił się, a jego niedoszła ofiara wbiła mu miecz w plecy. Wściekły łucznik odwrócił się ku ostatniemu napastnikowi. Brudny, cały umazany krwią, z bełtem strzały wystającym z ramienia, wyglądał strasznie. Wojownikowi zaczęły drżeć kolana i upuścił miecz podnosząc ręce do góry, w geście : "Poddaję się!". Rozpłakany padł na ziemię i tarzał się po niej krzycząc coś w nieznanym jej języku. Łucznik odwrócił się w stronę, z której uzyskał pomoc. Nie zdążył jednak dostrzec dziewczyny ukrytej w krzakach,  gdyż stracił przytomność wykonując ćwierć obrotu.
                                                                           ***
Halt obudził się po południu. Przynajmniej tak stwierdził, ujrzawszy pozycje słońca przez okno w małym pokoju. Teraz już wiedział, jakie to uczucie budzić się w miejscu, którego się nie zna. Pamięta tylko drwiny, kuszę i parę mieczy. Więcej nic. Skroń, owinięta bandażem nadal mu pulsowała. Usiadł i zasyczał z bólu. Miał wrażenie, że jego ramię zaraz eksploduje. Odruchowo dotknął miejsce, gdzie niespełna godzinę temu tkwiła strzała. Zabolało jeszcze bardziej. Rozcięcie na kolanie też nie wyglądało przepięknie. Choć bandaże były nie dawno założone to krew i tak je poplamiła. "Nie jest tak źle" westchnął. Przeciągnął się i z niepokojem stwierdził, że każdy centymetr jego ciała pokrywają siniaki, bądź zadrapania. "Nieźle mnie urządzili". Pokiwał głową. Teraz przypomniał sobie twarze napastników. Assasiny. Zabójcy na zlecenie. Ci musieli być potwornie słabi, skoro jeszcze żyje... Zaraz. Przecież jego cięciwa była przerwana. Jak ich pokonał. Jak udało mu się przeżyć? Pamiętał jeszcze inne strzały... Tak! Ktoś mu pomógł. Schował się w zaroślach. Wypuścił kilka strzał i choć trafił tylko kusznika, wywołał tym nie małe spustoszenie. On to wykorzystał i uratował skórę. Powoli i z jękiem wstał. Gdziekolwiek była teraz ta osoba, on musiał jej podziękować. Chwiejnym krokiem doszedł do drzwi. Nie zdążył jednak nacisnąć klamki, gdy te otworzyły się z hukiem. Do pokoju weszła dziewczyna z tacą i dzbankiem. Pamiętał ją! To ona strzelała wtedy w lesie. Usiadła na łóżku i postawiła tacę na pościeli.
-Jesteś głodny?- spytała
-Trochę... ale nie to teraz jest ważne. Chciałby ci podziękować.
- No. Beze mnie nie dałbyś sobie rady- mruknęła niby od niechcenia.
-Ej. Właśnie, że...
-Jestem Pauline.- wtrąciła przerywając mu w pół zdania.
-Halt- odpowiedział podając jej rękę. Uścisnęli ją sobie, po czym dziewczyna wstała i wyszła, rzucając przez ramie:
- Jedz, bo reszta na ciebie czeka...
Halt pakując sobie bułeczkę do ust powiedział;
-Jaka reszta?